Recenzja filmu

Gniew tytanów (2012)
Jonathan Liebesman
Sam Worthington
Liam Neeson

Mitologia na sterydach

Po dwóch filmach nie jestem przekonany do serii o tytanach. Sceny akcji potrafią wgnieść w fotel, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przydałby się producentom reżyser o wyrazistym charakterze
Źle się dzieje w państwie greckim. Na filmowym Olimpie nie było nas ledwie dwa lata, a bałagan tam większy niż w stajni Augiasza. Lud traci wiarę, Bogowie lamentują, na powierzchnię wypełza plugastwo Tartaru, a sekretny pakt przeciw światu zawiązują Hades (Ralph Fiennes) i Ares (Édgar Ramírez). Niezbędnych porządków dokona ponownie Perseusz (Sam Worthington), który wprawdzie porzucił półboskie życie, wrócił do rybołówstwa i poświęcił się wychowywaniu syna, ale wciąż potrafi przetrzebić skórę pomiotom Hadesa. Tym razem czeka go jeszcze trudniejsze wyzwanie – ze swojego więzienia wyrwie się tytan Kronos, osobnik o rozmiarach przekraczających helleńskie normy.

Monstrualny, ociekający lawą i obwieszczający zagładę tubalnym głosem Kronos przywodzi na myśl tytanów z serii gier "God of War". Osadzone w świecie greckich mitów, ultrabrutalne tytuły z tej serii były najwyraźniejszą inspiracją dla twórców sequela "Starcia tytanów" – jak w domu poczują się widzowie, którym owa konwencja jest nieobca. Film oczywiście nie dorasta grze do pięt, ale pewnych wartości estetycznych nie sposób mu odmówić, zwłaszcza gdy na ekranie pojawiają się kolejne, wykreowane w komputerze monstra. Efektowna sekwencja walki Perseusza z chimerą to niezła rozgrzewka przed kolejnymi, bombastycznymi scenami akcji – w kolejce czkają m.in. zapasy z Minotaurem, gonitwa po lesie z Cyklopami i wizyta w labiryncie. Wszystko w zgodzie z żelazną regułą sequela – więcej, mocniej, drożej.

Kiedy ryki potworów i szczęk żelaza cichną, można udać się na chwilowy spoczynek. Na obciążony patosem lichy scenariusz spuszczę zasłonę milczenia – dość powiedzieć, że gdyby usunięto z filmu momenty, w których ktoś przekazuje komuś jakiś przedmiot, a następnie podkreśla jego znaczenie, dorzucając kilka słów o honorze, poświęceniu, rodzinie i walce o słuszną sprawę, zostałoby materiału na krótki metraż. I naprawdę nie wierzę, że "Gniew" musiał być tak dęty, aby nadawał się do konsumpcji przez wielomilionową publiczność. Moje słowa potwierdzają choćby występy Toby'ego Kebbella i Billa Nighy – prześmiewcze, pełne wigoru, podkreślające kampowy potencjał widowiska.

Po dwóch filmach dalej nie jestem przekonany do serii o tytanach. Sceny akcji potrafią wgnieść w fotel, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przydałby się producentom reżyser o wyrazistym charakterze pisma. Ktoś, kto potrafiłby odmalować atrakcyjny świat mitologii, a jednocześnie zaakcentować jego umowność; ktoś, kto podniósłby temperaturę boskich namiętności i dał nam bohatera, który nie musi być nudny i niepokalany, by kłaść pokotem zastępy wroga.
1 10
Moja ocena:
6
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Recenzja Gniew tytanów
Wybierając się do kina na "Gniew tytanów", dokładnie wiedziałem, na co się piszę i czego mogę się... czytaj więcej
Recenzja Gniew tytanów
"Starcie tytanów" wielu rozczarowało. Lista zarzutów był długa: że nudne, pompatyczne, nabierające ludzi... czytaj więcej